Rozmowy o turystyce
Rozmowy o turystyce

Rozmowy o turystyce

Tekst został opublikowany [w:] książce Rozmowy o turystyce, red. Klimowicz J., Izabelin 2021.

Wywiad przeprowadza Krzysztof Matys, właściciel biura podróży Krzysztof Matys Travel.

Rozmawiamy w okresie świąteczno-noworocznym. Tbilisi i pozostałe gruzińskie miasta już ozdobione, ilością dekoracji świetlnych przypominają Las Vegas (to naprawdę robi wrażenie!). Za chwilę Sylwester i Nowy Rok, będzie hucznie i wesoło, a później jeszcze Święta Bożego Narodzenia według kalendarza juliańskiego. Do tego w Gudauri super warunki narciarskie. Oj, pojechałoby się do Gruzji! Tęsknisz?

Oczywiście, że tęsknię. W styczniu mija rok odkąd nie byłam w Gruzji. Tęsknię za ludźmi, za sytuacjami, za gruzińskim ucztowaniem, za „niezaplanowanym życiem” (w Gruzji dużo rzeczy się improwizuje), tęsknię nawet za tbiliskim hałasem i ciągłym trąbieniem samochodów. Od 2011 roku nie spędzam Sylwestra w domu (mimo tego, że teraz mam dom w Polsce, gruziński dom zawsze będzie tym najważniejszym). Rok temu przywitałam Nowy Rok na Białorusi, dwa lata temu w Polsce, trzy lata temu w Budapeszcie, wczesnej w Pradze, w Paryżu, w Wiedniu. W tym roku, zanim zaczęła się pandemia, razem z mężem i z przyjaciółmi postanowiliśmy, że w 2020 roku wszyscy jedziemy na Sylwestra do Gruzji, ale z przyczyn dla wszystkich znanych tak nie będzie.

Uważam, że okres katolickiego Bożego Narodzenia warto spędzać w krajach katolickich, ale później, jeśli ktoś ma możliwość, lepiej wyjechać do krajów prawosławia, na przykład do jednego z państw dawnego ZSRR. U nas Sylwester obchodzi się szczególnie: wtedy spotykamy się z bliskimi, z rodzinami i przyjaciółmi, rozdaje się prezenty, gotuje się mnóstwo pysznych potraw, pije się dużo wina i imprezuje do rana. Nie ma domu, w którym 31 grudnia nie robi się supry. Prawosławne Boże Narodzenie jest świętem bardziej religijnym, niż rodzinnym, ponieważ rodzinnie spotkania zaliczone zostały przy okazji Sylwestra, prezenty rozdano, a wino wypito.

Mam nadzieję, że szybko wrócimy do normy, bo trudno tak długo wytrzymać bez Gruzji mimo tego, że staram się stworzyć „moją małą Gruzję” w Polsce.

Jasne, też brakuje mi Gruzji. To pierwszy rok od lat, w którym odebrano nam przyjemność zwiedzania Kaukazu. Tak na marginesie, to pomimo epidemii i strachu przed koronawirusem, mieliśmy turystów gotowych do wyjazdu. W sierpniu, wrześniu i październiku wysłalibyśmy niejedną wycieczkę, ale obowiązywał rządowy zakaz. Jako przedsiębiorstwo mocno odczuliśmy tę blokadę. Osobiście też, bo przez kolejne miesiące z tęsknotą wspominałem uroki Sakartwelo. Brakowało mi widoków, gruzińskiego luzu, wina z kwewri, całych supr i poszczególnych potraw. Mocno zabolał też sam fakt zamknięcia granicy. Przywykłem do jeżdżenia na Kaukaz, to było jak wyjazd do sąsiedniego miasta. Rozumiałem i czułem lokalne uwarunkowania, znałem mnóstwo ludzi, w pewnym sensie jechałem, jak do siebie. Gruzja zrosła się ze mną, a ja z nią. I tu nagle dzieje się tak, że nie można! Najpierw szok i niedowierzanie, później myśl, że to tylko przez chwilę, przez miesiąc, góra dwa, aż w końcu przychodzi do głowy, że trzeba pogodzić się z rzeczywistością, że zakaz wprowadzono na dłużej i możliwe, że już nigdy nie wróci to, co było.

Ale nie ma co opowiadać o mnie, bo ja ze swoją tęsknotą, jestem tylko Gruzinem z doskoku i mogę co najwyżej próbować wyobrazić sobie, co czujesz Ty, Gruzinka z krwi i kości. Przedstawmy Cię naszym czytelnikom. Jak to się stało, że spędziłaś rok 2020 w Polsce, a nie w Gruzji?

Po części jestem przyzwyczajona do życia bez Gruzji, minęło 10 lat odkąd mieszkam w Polsce. Kiedy pierwszy raz, na początku 2011 roku przyjechałam do Katowic, nie myślałam, że tak długo zostanę w tym kraju, może i do końca życia. Zawsze chciałam studiować za granicą, więc w Polsce udało mi się zrealizować ten cel. W ciągu 10 lat ukończyłam dwa kierunki magisterskie, a niedawno uzyskałam tytuł doktora. Myślę, że szybciej wróciłabym do ojczyzny, ale zakochałam się w Polaku i wszystkie moje plany się zmieniły.

2020 rok zapowiadał się super: planowaliśmy polsko-gruziński ślub, różne prywatne czy służbowe wyjazdy zagraniczne (pracuję w branży turystycznej). Cała moja rodzina miała przyjechać do Polski: część z Gruzji, część z Hong Kongu; mieliśmy także zaproszonych gości z Niemiec, z Austrii, z Cypru, z Francji i z Włoch. Ślub się odbył, ale bez strony gruzińskiej, wszystko wirtualnie, online, z daleka. Moi przyjaciele z różnych stron świata też nie byli w stanie przyjechać. Dużo przeżyliśmy. Niepewność i ciągłe zmiany decyzji gruzińskiego rządu były najgorsze. Cały czas miałam nadzieję, że chociaż moja mama przyleci, ale niestety nie udało się.

Gdy ślub mieliśmy już za sobą, to zaczęłam bardziej intensywnie myśleć o wycieczkach. Skoro Gruzja miała jeden z najlepszych wyników pod względem ilości zakażeń na świecie, wydawało się, że możemy panować nad sytuacją i wpuścić turystów do kraju. Liczyłam na to, że latem i wczesną jesienią, wycieczki będą mogły się odbywać. Byłam przyzwyczajona do intensywnego trybu życia, szczególnie w sezonie turystycznym. Może zabrzmi to dziwnie, ale nie pracując, myślałam o tym, gdzie bym była w tej chwili z moimi turystami i o czym bym im opowiadała. Nawet układałam zdania w głowie – to był znak, że bardzo tęsknię za moją pracą i za ludźmi.

Ten rok nauczył mnie dużo, przede wszystkim zaczęłam doceniać rzeczy, których nie doceniałam wcześniej. Bardzo tęsknię do wszystkiego, co jest związane z Gruzją, ale staram się blokować te myśli. Muszę przyznać, że na widok samolotu ciarki przechodzą mi po plecach. Tak długo w jednym miejscu nie byłam od trzynastu lat, ale wiem, że nie mam najgorzej; w Polsce jest źle, ale w Gruzji sytuacja gospodarcza jest jeszcze trudniejsza, ponieważ Gruzja jest krajem uboższym.

Na tym ślubie miałem wielką przyjemność być. Przy okazji, raz jeszcze dziękuję za zaproszenie! W naszym zawodzie takie wydarzenia trzeba planować z dużym wyprzedzeniem, tak, żebyśmy w tym czasie nie zdążyli wpisać do kalendarza jakiegoś wyjazdu. Wszystko zrobiłaś jak trzeba, wszystko było poukładane, a później… przyszedł wirus. Przyznać muszę, że ten ślub pamiętać będę długo. Nie tylko ze względu na wyjątkową, piękną, plenerową scenerię, ale też na szczególną atmosferę i poznanych tam ludzi. Na uroczystości byli Twoi turyści, a to zupełnie wyjątkowa sprawa, pokazująca, jak daleko mogą zajść relacje pilota z uczestnikami wycieczki. Zapamiętam też taniec pary młodej, gruziński oczywiście – Adam stanął na wysokości zadania!

Było nam miło gościć Was na Kociewiu. Tak, planowaliśmy ślub z dużym wyprzedzeniem, tym bardziej, że część z zaproszonych gości miało przylecieć z zagranicy – trzeba było kupować bilety, zarezerwować noclegi, i tak dalej. W Gruzji ślub organizuje się w bardzo krótkim czasie, to wynika z tego, że pary bardzo szybko decydują się na zakładaniu rodziny. Jest to zupełnie normalne, że zostaje się zaproszonym zaledwie kilka dni przed ślubem. Miesiąc wystarczy, żeby zarezerwować salę, zaprosić gości, załatwić formalności i kupić sukienkę. Są oczywiście i tacy, którzy więcej czasu poświęcają na zorganizowanie wesela. Kiedy zaczęłam rozdawać zaproszenia przyjaciołom z Gruzji, śmiali się ze mnie, że tak wcześnie ich zapraszam (zaprosiłam w styczniu, a ślub mieliśmy w sierpniu). Moja rodzina też nie za bardzo mogła zrozumieć dlaczego tak bardzo się martwiłam o dostępne terminy w Urzędzie Stanu Cywilnego, skoro do ślubu mamy cały rok.

Kolejną różnicą między naszymi krajami była ilość zaproszonych gości. Kiedy do Gruzinów mówiłam, że robimy ślub na sto osób, wszyscy reagowali – o jak mało! Kiedy to samo mówiłam w Polsce, reakcja była inna – o jak dużo! W Gruzji zazwyczaj robi się wesele na dwieście, trzysta, pięćset i więcej osób, w zależność od tego, na ile daną rodzinę stać. Zaprasza się nie tylko krewnych i znajomych, ale także kolegów i koleżanki matki, ojca, brata, siostry; sąsiadów, współpracowników, i tak dalej. Tak, jak wspominałeś, mieliśmy trochę nietypowy skład zaproszonych gości. W Polsce podobnie jak w Gruzji, często zaprasza się osoby które zaprosić po prostu wypada, ale my tak nie chcieliśmy. Najważniejsze dla nas było to, że lubimy tę osobę, przyjaźnimy się i mamy ciągły kontakt. Nie ukrywam, że mieliśmy kilku zaskoczonych Polaków, dowiadujących się, że ich też zapraszamy.

Taniec był dla nas wyzwaniem. W Gruzji, przed ślubem często idzie się do specjalnej szkoły, żeby nauczyć się podstawowych kroków tańca Kartuli, który jest ogólnogruzińskim tańcem narodowym. Skoro ja, przez kilka lat w Gruzji pobierałam lekcje tańca, nie potrzebowaliśmy żadnego nauczyciela, a z kolei Adam zajął się muzyką (trzeba było skrócić i nieco zmodyfikować tradycyjny utwór). Finalnie udało się, choć z powodu ograniczonego czasu, ćwiczenia zaczęliśmy zaledwie cztery dni przed ślubem.

Mówisz, że w wyobraźni przerabiałaś trasy zwiedzania, że w jakimś sensie, żyłaś pracą, pomimo zakazu jej wykonywania. Pandemiczny rok, zubożył nas nie tylko finansowo. Odebrał też to, co nas budowało, co nadawało sens, pracę, którą po prostu kochaliśmy, od której byliśmy uzależnieni. Dla wielu z nas, hasło „spragnieni podróży”, to coś więcej niż opis tego, że chce nam się gdzieś pojechać. To raczej definicja stanu, w którym pozbawieni zostaliśmy cząstki nas samych. Większej lub mniejszej. Jedni radzą sobie z tym lepiej, inni gorzej. Zdecydowanie należysz do tej pierwszej grupy. Ślub i doktorat – jakby nie wiem jak mocno marudzić, to uznać tego za rok stracony się nie da. Ale wspomniałaś o obecnej sytuacji w Gruzji. Powiedz coś więcej na ten temat.

Tak jak mówisz, mimo wszystko, w moim przypadku nie można uznać tego roku za stracony. Przede wszystkim, gdyby nie pandemia, jeszcze nie skończyłabym doktoratu, bo zwyczajnie nie miałabym na to czasu. Poza tym, staram się dużo nie narzekać, ponieważ jestem wychowana tak, że trzeba być wdzięcznym za to, co się ma i pamiętać, że mogłoby być gorzej.

Dla wielu osób, praca w turystyce jest sensem życia. Osobiście, dzięki mojej pracy spotkałam wiele wspaniałych osób, przede wszystkim poznałam mojego przyszłego męża. Pracując w tej branży, człowiek funkcjonuje inaczej: zaczynasz przyjaźnić się z turystami i przeżywać z nimi wszystko; podczas sezonu turystycznego, członkiem twojej rodziny staje się kierowca autokaru; twoimi przyjaciółmi są pracownicy hotelu czy restauracji. Człowiek miał już zaplanowany cały 2020 rok, a tu nagle wszystko się rozpada. Kiedy dowiedziałam się, że moi znajomi, wieloletni pracownicy biura podróży, zostali zwolnieni, nie mogłam spać. Nikt nie spodziewał się takiego finału.

W Gruzji, pierwszy przypadek koronawirusa pojawił się 28 lutego. Pod koniec marca potwierdzono zaledwie 117 przypadków, nie było jeszcze ani jednej ofiary śmiertelnej, ale mimo to, państwo wprowadziło bardzo restrykcyjne zasady. Przede wszystkim od 21:00 do 06:00 ogłoszono godzinę policyjną, a poza tym całkowicie zabroniono przemieszczania się z jakimkolwiek środkiem transportu publicznego. Można było korzystać wyłącznie z taksówek lub własnych samochodów osobowych, ale z limitem trzech osób w aucie.  Oznaczało to, że jeśli w drogę ruszała czteroosobowa rodzina, to teoretycznie, powinni jechać dwoma samochodami. Wprowadzono też zakaz spotykania się w więcej niż trzyosobowym gronie, obowiązywał dwumetrowy dystans. Wszystkie obiekty komercyjne, oprócz sklepów spożywczych oraz aptek, były zamknięte. Mieszkańcy powyżej 70 roku życia nie mogli wychodzić z domów. Każdy obywatel, podczas poruszania się po mieście, musiał posiadać przy sobie dowód osobisty. Za nieprzestrzeganie zasad, osobom fizycznym groziło 3 tys. lari grzywny, a w przypadku firm aż 15 tys. lari. Równocześnie zamknięto granicę dla cudzoziemców. Z dzisiejszej perspektywy, takie obostrzenia, przy 117 osobach zakażonych, wydają się wręcz komiczne.

Według statystyk, przeprowadzonych w czerwcu przez Deep Knowledge Group, Gruzja pod względem bezpieczeństwa z 200 krajów znajdowała się na 39 miejscu i była liderem w regionie Europy Wschodniej oraz Azji Centralnej. Pod koniec czerwca w kraju potwierdzono około 900 przypadków i 15 zgonów. Dla porównania, w Polsce w tym samym czasie, potwierdzono 33 tys. przypadków i ponad 1,2 tys. zgonów.

Kiedy nasz rząd ogłosił, że od 1 lipca Gruzja otwiera granice dla turystów, Gruzini pękli z dumą, że jako jedyny kraj „pokonaliśmy” wirusa. Tyle, że szybko okazało się, w jak dużym byliśmy błędzie. Z jednej strony często nielogiczne decyzje rządu, z drugiej podejście gruzińskiej cerkwi, przyniosły opłakane efekty. Gruzja zaczęła wpuszczać turystów z wybranych państw, z tych krajów, w których sytuacja epidemiologiczna, nie wyglądała najgorzej. Na tej liście pojawiła się Rosja, Niemcy, Francja, Łotwa, Litwa i Estonia. Polska niestety nie i dlatego nie mogłeś zrealizować swoich letnich i wczesnojesiennych wycieczek. Gruzini wrzucili na luz, odetchnęli szeroką piersią po miesiącach lockdownu i uwierzyli, że najgorsze już za nimi. Dodatkowo, przedstawiciele gruzińskiej cerkwi tłumaczyli wiernym, że żaden wirus nie istnieje i kategorycznie odmawiali dezynfekcji cerkwi. Nasz patriarcha, Ilia II, zachęcał wszystkich obywateli do pokropienia domów i mieszkańców wodą święconą, co miało być wystarczającym zabezpieczeniem. W telewizji występowali księża, którzy wyjaśnili jakim dużym grzechem jest korzystanie z jednorazowych łyżeczek podczas eucharystii. Niestety, później wielu z nich zmarło z powodu COVID-19.

Gdy na początku września, w ciągu jednej doby, odnotowano 57 nowych przypadków, Gruzini wpadli w przerażenie – to była największa liczba w historii. Miesiąc później, pod koniec października, mieliśmy dziennie już po 1,8 tys. nowych przypadków. W kraju ponownie zamknięto niedawno otwarte przedszkola i szkoły, a restauracje mogły funkcjonować tylko do godziny 22:00. Kazano nosić maseczki, nawet na otwartych przestrzeniach.

31 października 2020 roku odbyły się wybory parlamentarne. Nie jestem wielbicielką obecnego rządu, więc miałam nadzieję, że coś się zmieni. Po wyborach, oskarżono partię rządzącą o sfałszowanie wyników. W związku z tym na ulicach gruzińskich miast rozpoczęły się protesty. A w tym samym czasie rząd podkręcał obostrzenia. Z powodu wyjścia z domu, protestujący dostawali ogromne mandaty. Dużo osób się wycofało, demonstracje wygasły i musieliśmy pogodzić się z losem. Nielubiana polityczna ekipa, wykorzystując epidemię, zapanowała nad protestami i falą obywatelskiego sprzeciwu.

Na początku grudnia odnotowano w kraju niechlubny rekord, niemal 5,5 tys. zakażeń w ciągu jednego dnia. Warto wspomnieć, że w Gruzji mieszka 3,7 mln osób, więc to tak, jakby w Polsce takich przypadków było około 50 tys. Można się domyślić, jaka atmosfera wtedy panowała. Zresztą panuje do dziś. Bo co prawda, ostatnio rząd zaczął manipulować wynikami pokazując, że przypadków jest mniej, ale i tak pozamykano wszystko, co tylko można było zamknąć. Zaczął się prawdziwy koszmar dla wielu osób, choćby z tego powodu, że nie funkcjonował transport publiczny. Upadło wiele firm, restauracji, hoteli. Co tu mówić więcej, problemy spowodowane przez COVID-19 są doskonale znane także w Polsce.

A co ze szczepionkami? Gruzini są za czy przeciw, będą się szczepić?

Jak to się mówi: „boimy się tego, czego nie znamy”. Gruzini obawiają się negatywnych skutków szczepionki, ale są też tacy, którzy uważają, że za pomocą leku wszczepią nam chipy, żeby później nas lepiej „kontrolować”.  Druga część populacji jest gotowa do szczepienia. Jedni mówią, że zacznie się masowe szczepienie na początku lutego 2021 roku, drudzy, że w marcu lub maju. Nie wiadomo jeszcze od kogo kupimy szczepionkę, więc wszystko jest pod wielkim znakiem zapytania. Szczepienie może nam pomóc, po części przewrócić turystykę, co jest tak bardzo potrzebne. Obecna sytuacja gospodarczo-socjalna jest tragiczna, mnóstwo osób nie ma za co kupić chleba. Ludzie zostali z kredytami, system medyczny jest kompletnie rozłożony, a na tle tego wszystkiego, coraz więcej osób potrzebuje pomocy psychologicznej.

Czasem, gdy słucham wiadomości tu, gdzie obecnie mieszkam, to odnoszę wrażenie, że w Polsce jest podobnie, jak w Gruzji. Jeśli chodzi o podejście do szczepień, to jest niemal identycznie. Zresztą, często powtarzam to turystom, że Polska i Gruzja, biorąc pod uwagę odległość terytorialną pomiędzy krajami, teoretycznie nie powinny mieć wiele wspólnego, ale okazuje się, że mimo mnóstwa różnic, mamy podobne wartości. Jesteśmy blisko, jeśli chodzi o takie tematy jak: patriotyzm, miłość do własnych kultur i zwyczajów, sytuacja polityczna i rządzący w kraju, podejście do mniejszości LGBT, religia i rząd, rola kościoła, umiłowanie wolności…

Cóż mogę powiedzieć? Myślę, że jednym z powodów, dla których polscy turyści tak pokochali Gruzję, jest i to, że dostrzegliśmy w Was bliźniaczą duszę, że może nasz polski charakter po latach dostosowywania się do reguł uporządkowanego Zachodu, nagle zatęsknił za wschodnim luzem. Jeśli chodzi o mnie, to w gruzińskim klimacie z lubością zanurzyłem się już przy pierwszym spotkaniu. I tak zostało na długie lata. Tym bardziej, dojmująco smutne są doniesienia, jakie napływają z Gruzji, również to, co mówisz o rozwoju epidemicznej sytuacji. Żal ludzi, których przecież tak dobrze znamy. I Ty, i ja, losy wielu gruzińskich firm śledzimy od lat. Asystowaliśmy przy narodzinach, pomagaliśmy iść do przodu. A teraz część z nich upada, zamiera lub w najlepszym razie, przechodzi w stan uśpienia. W przypadku Gruzji, jakąś nadzieję wiąże z tym, że po rządach Saakaszwilego zostało jeszcze trochę wolności gospodarczej, dzięki czemu, jest szansa, że przedsiębiorstwa się odrodzą. Może będą zaczynać od początku, na stratę spisując dorobek poprzednich lat, ale wystartują.

Spróbujmy powiedzieć o czymś weselszym. Dziś Sylwester, tak akurat wyszło, że ta część rozmowy przypadła na ostatni dzień roku. Przy tej okazji chciałbym spytać o gruzińskie świąteczno-noworoczne zwyczaje. Opowiedz proszę, bo mam wrażenie, że takie terminy, jak mekwle i czyczylaki, wzbudzą spore zainteresowanie.

Tak jak wspominałam, w krajach prawosławnych okres świąteczny wygląda trochę inaczej. Wtedy, gdy w krajach katolickich są dni wolne i wszyscy się szykują, by urządzić świąteczny stół, to w Gruzji są normalne dni robocze i nic specjalnego się nie dzieje.

Przedświąteczna gorączka zaczyna się mniej więcej od 28 grudnia. Warto zaznaczyć, że w Gruzji przygotowanie do Nowego Roku równa się mniej więcej przygotowaniom do Bożego Narodzenia w Polsce. Z tego powodu, że my Boże Narodzenie obchodzimy według kalendarza juliańskiego (7 stycznia), pierwsza okazja, aby świętować przypada na Nowy Rok (w języku gruzińskim nie występuje słowo „Sylwester”, używamy tylko Nowy Rok). Zwykła gruzińska supra jest znana pod względem sporej ilości dań, więc można wyobrazić sobie, jak wygląda świąteczna, noworoczna supra: wszystko, co najlepsze i najsmaczniejsze trafia na stół. Człowiek może nie mieć wiele w ciągu całego roku, ale 31 grudnia stół musi być naprawdę bogaty.

Większość gruzińskich rodzin zazwyczaj zaczyna przystrajać choinkę kilka dni przed Sylwestrem. Oprócz tradycyjnej choinki, w Gruzji występuje tak zwany czyczylaki, czyli ozdoba świąteczna, którą zazwyczaj wykonuje się z drewna orzechowego. Ostrym nożem na drzewie struga się tak, aby uzyskać w miarę długie i kręcone strużyny, które później można dekorować. Tradycja posiadania czyczylaki jest bardziej popularna na zachodzie Gruzji, a z tego powodu, że ja pochodzę ze wschodniej części kraju, to przyznam się, że nigdy nie mieliśmy jej w domu. Podobnie jak w Polsce, świąteczne tradycje trochę różną się w zależności od regionu. Opowiem jak wyglądają świąteczno-noworoczne zwyczaje w regionie, w którym się urodziłam, czyli w Kachetii.

W mojej rodzinie 31 grudnia około godziny 23:00 po całym dniu gotowania, w końcu mogliśmy usiąść do stołu. Mama zawsze podawała gołąbki, sacywi (indyk w sosie orzechowym) który jest ogólnogruzińskim daniem świątecznym, podobnie jak gozinaki (orzechy karmelizowane w miodzie), różne sałatki (obowiązkowo sałatka jarzynowa), smażony kurczak z gruzińskimi przyprawami, chaczapuri, milion rodzajów ciast, a to tylko część listy dań. Zawsze w tle mieliśmy włączony telewizor, gdzie leciał świąteczny program telewizyjny. Pamiętam, że raz w latach 90. na Sylwestra nie mieliśmy prądu, silny wiatr coś uszkodził – byłam bardzo smutna.

W całej Gruzji mamy bardzo piękną tradycję związaną z pierwszym gościem w rozpoczynającym się właśnie roku. Wierzymy, że osoba która w Nowym Roku pierwsza wejdzie do naszego domu może przynieść szczęście lub pecha. Taka osoba ma specjalną nazwę – mekwle która pochodzi od słowa kwali, czyli ślad. Teoretycznie mekwle się nie zaprasza, powinien być naszym przeznaczeniem, ale wiele osób woli zaprosić gościa, aby uniknąć witania kogoś, kto się źle kojarzy i może przynieść pecha. Jako dziecko, byłam regularnym, corocznym mekwle  u naszych sąsiadów, ponieważ uważali, że zostawiam dobry „ślad” w ich rodzinie i cały rok przez to jest wspaniały. Moja rodzina nigdy nikogo nie zapraszała, zawsze czekaliśmy na kogoś, kogo los przyniesie. Warto przy tej okazji wspominać o relacji z sąsiadami. W Gruzji sąsiad staje się bardzo bliski, można iść bez zaproszenia do sąsiada na kawę, herbatę czy wino, nawet nie pukając do drzwi. Ja też często chodziłam do sąsiadów, bez zaproszenia i żadnej okazji, ale wyjątkowo 1 stycznia moja mama kazała się powstrzymać, bo może akurat ta rodzina miała zaproszonego gościa jako mekwle i na niego czekała. Chodziło o to, żebym przypadkiem nie zepsuła komuś planów. W dzieciństwie bardzo lubiłam koleżanki mojej babci, można powiedzieć, że przyjaźniłam się z nimi i często je odwiedzałam. W Nowy Rok, wiele wysiłku kosztowało mnie, żeby nie złamać zakazu i nie pójść do nich.

W okresie świątecznym, wychodząc z domu wszyscy muszą mieć cukierki w kieszeniach. Spotykając się ze znajomymi, nieważne gdzie, przypadkowo na ulicy czy w sklepie, trzeba dać cukierka i powiedzieć: ase tkbilad damiberdi co oznacza „zestarzej się tak słodko jak te cukierki”.

Drugi dzień stycznia jest także ważnym dniem w Gruzji, nazywa się dniem bedoba (bedi – los). Mówi się, że tak, jak będziesz spędzał ten dzień, tak ułoży się cały rok. Trzeba więc być w dobrym nastroju, dużo się uśmiechać, spędzać czas w przyjemnym otoczeniu, nie pić za dużo alkoholu, trzeba wstawać rano żeby światu pokazać jakim się jest silnym i zdrowym. Co ciekawe, można w internecie znaleźć poradnik, jak spędzić ten dzień. Kolejne dni do 7 stycznia są dniami spokojnymi, które spędzamy w gronie rodziny i znajomych. Dużo osób wtedy ma wolne, nie chodzi do pracy. W Gruzji nie mamy tradycji Wigilii, jedynie 6 stycznia wieczorem, jak już się robi ciemno, chodzimy kolędować (po gruzińsku alilo). Kolędy są po to, żeby informować ludzi, że nadchodzi Boże Narodzenie. Śpiewamy różne świąteczne piosenki, za co można dostać słodycze, pieniądze, nawet i wino – wszystko, co gospodarz może mieć w domu. Jako dziecko pamiętam, że nie mogłam zrozumieć dlaczego tekst jednej kolędy brzmiał: „dwudziestego piątego grudnia alilo, Jezus Chrystus narodził się w Betlejem alilo” a nie, że „siódmego stycznia alilo, Jezus Chrystus narodził się w Betlejem alilo”. Co prawda, wtedy, inne dzieci na kolędy chodziły także 24 grudnia ale później ksiądz powiedział, że powinniśmy kolędować tylko 6 stycznia. W Gruzji Boże Narodzenie traktujemy jako święto religijne: idziemy do cerkwi się modlić, wstawiamy świeczki, składamy życzenia i to wszystko.

Ale to nie koniec okresu świątecznego, przed nami jeszcze Stary Nowy Rok czyli Nowy Rok według kalendarza juliańskiego. Wtedy ponownie robimy suprę, są toasty, fajerwerki, ale w mniejszym stopniu, niż wcześniej. Po tylu dniach picia i świętowania naprawdę trudno wrócić do rzeczywistości: mężczyźni narzekają na ból wątroby, a kobiety na przybrane kilogramy.

I tu znowu wychodzi podobieństwo między Gruzją i Polską. A tak na poważnie, to mam wrażenie, że gdyby teraz można było pojechać do Gruzji, bez kwarantanny i tego typu utrudnień, to ulice w Tbilisi zapełniły by się turystami z Polski. Ruszylibyśmy masowo, ciesząc się, że wreszcie można. Oglądalibyśmy rozświetlone miasto i bawili na juliańskim sylwestrze. Ale na razie wygląda na to, że musimy poczekać przynajmniej do wiosny. Jak myślisz, rok 2021, jaki będzie? Pojeździmy trochę do Gruzji?

Staram się nie mieć dużego oczekiwania odnośnie 2021 roku, chyba się pogodziłam z tym, że już nigdy turystyka nie będzie taka sama, jak przed pandemią. Myślę, że latać będziemy mogli, ale już w mniejszych grupach. Nie wyobrażam sobie wycieczek, jak w masowych biurach, po 40 czy 50 osób. Jestem cały czas w kontakcie z gruzińskimi biurami podróży którym udało się przetrwać i nadal są na rynku. Mówią, że mimo wszystko, mają już zarezerwowane terminy, choć jest zdecydowanie mniej chętnych, niż w poprzednich latach. Przepuszczam, że w 2021 roku będą zwiedzać Gruzję ci, którzy naprawdę chcieli ją odwiedzić, będzie mniej przypadkowych osób (często spotykałam się z turystami którzy nieświadomie, a czasami i nie z własnej woli, trafili do Gruzji). Możliwe, że będzie mało pielgrzymów, ponieważ najczęściej na pielgrzymki jeżdżą osoby, które ze względu na wiek, obecnie są w grupie ryzyka. Moim zdaniem, podróżowanie do Gruzji w 2021 roku będzie propozycją dla prawdziwych pasjonatów.

Pomimo wielu negatywnych skutków wywołanych przez koronawirusa, można znaleźć kilka pozytywów. Jak sam doskonale wiesz, ostatnio w Gruzji zdarzały się tłumy turystów, zwiedzając często czekaliśmy w kolejkach, brakowało miejsc w restauracjach. W związku z tym jeszcze niedawno można było usłyszeć od niektórych osób pracujących w branży, że z powodu ogromnych liczb turystów, nie muszą się starać, bo i tak pracy jest w bród. To dotyczy różnych miejsc, na przykład winnic czy rodzinnych gospodarstw, które dziesięć lat temu gościły nas po królewsku, a ostatnio zaczęły psuć jakość obsługi. Po ewentualnym powrocie do turystyki, możliwe, że to się poprawi. Mam wielką nadzieję, że wszyscy piloci, kierowcy czy organizatorzy wycieczek, ci którzy częściowo zaniedbywali swoją pracę, w okresie pandemii bardziej ją docenili i po powrocie będą starać się mocniej.

Kolejnym pozytywnym aspektem jest czas na refleksję, okazja do zweryfikowania kierunku, w jakim Gruzja podążała. Wielu moich zagranicznych znajomych oceniało, że kraj staje się coraz bardziej komercyjny, że słynna gościnność zamienia się w towar. Moim zdaniem, sytuacja epidemiologiczna i brak turystów mogą zmienić ten proces. Dodatkowo, ostatnio od coraz większej ilości osób słyszę, że gruzińskie hotele znowu zaczęły oferować normalne, „ludzkie” ceny. Przed pandemią, bardzo szybki wzrost liczby turystów, spowodował, że rynek należał nie do klienta, ale do hotelu. Wystarczyło mieć obiekt spełniający jako takie standardy, żeby nie martwić się o obłożenie. Biura podróży nawet z rocznym wyprzedzeniem rezerwowały pokoje, a coraz bogatsi klienci z kolejnych egzotycznych krajów, bez najmniejszego sprzeciwu płacili tyle, ile hotel żądał. W efekcie czego, Gruzinów rzadko kiedy było stać na nocowanie w obiektach, które, jak grzyby po deszczu rosły w ich kraju. I w czasie pandemii właśnie to zaczęło się zmieniać. Nawet wczoraj kolega napisał, że w końcu może sobie pozwolić na podróż z rodziną, zatrzymując się w dobrych hotelach. Jeszcze rok temu coś takiego nie byłoby możliwe.

Myślę, że ta pandemia będzie nauczką dla nas wszystkich. Chyba trochę uświadomiliśmy, że nic nie może wiecznie trwać, więc trzeba być wdzięcznym za to, co mamy.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *